Wiara wymaga – bez względu na okoliczności. Naturalnie, wymaga także odwagi. Bez niej nie sposób udzielić odpowiedzi na powołanie, do którego wszyscy zostaliśmy wezwani. I jak zawsze, nie jest ona zasługą naszą, ale współpracy z Bożymi darami, które – jak zawsze – otrzymujemy za darmo.
Odwaga wiary dotyczy rzeczy wielkich i wydawałoby się – niemożliwych. Ale także tych zwykłych, codziennych, niezauważanych. Przypominają nam o tym święci: ci znani i ci nieznani, dający zarówno heroiczny przykład wiary, jak i codziennej dobroci, troski i ofiary. Potwierdzają oni prostą prawdę, że wystarczy żywa wiara, zaufanie Bogu i poddanie się Jego woli. On zatroszczy się o wszystko, czego nam potrzeba i doda tego, czego naprawdę nam brakuje.
Wiara wymaga odwagi, ale też jej udziela. To część powszechnego powołania: każdy z nas codziennie staje wobec wynikających zeń wyborów. Zatrzymując się na tej drodze, oddalamy się od Boga – to jedno z tych prawideł życia wewnętrznego, o których zawsze należy pamiętać. Kiedy On jest w centrum życia, napotykane problemy przestają już być takie zaskakujące, a zagrożenia tak wielkie. Odkrywamy, że robimy rzeczy, na które w innym przypadku najzwyczajniej brakowałoby nam odwagi. Krok po kroku jesteśmy prowadzeni po drodze, która nie jest łatwa (czasem wydaje się wręcz niemożliwa), ale konieczna. A Bóg umożliwia i ułatwia jej przebycie.
Wewnętrzna odwaga
Bóg pragnie naszego zbawienia i szczęścia. Dzięki Niemu jesteśmy też w stanie poznać samych siebie, nasz faktyczny stan: naszą małość, słabość i grzeszność. Jesteśmy – jak za świętym Augustynem przypomina nam katechizm – żebrakami. Nawrócenie zawsze wymaga odwagi, jego częścią jest autentyczne spojrzenie na czyny, myśli i wewnętrzne poruszenia, jak i na nasz dotychczasowy obraz samych siebie. A bywa i tak, że ten niszczeje wskutek dojścia do głosu sumienia powodującego dotkliwy, acz uzdrawiający dysonans.
Odwrócenie wzroku od tego, co zewnętrzne, i skupienie go na własnym stanie wewnętrznym, rozwikłanie przekonań i wyobrażeń gwarantujących (pozorny zresztą) komfort to zadanie, które jest stałą częścią tej drogi. Czasem wydaje się, że przekracza ona nasze siły, w innych przypadkach wymaga głębszej rewizji, uświadomienia sobie, że mimo autentycznej woli nie postąpiliśmy ani kroku naprzód. W końcu uznanie małości i grzeszności łączy się z wyznaniem wiary, nadziei i miłości, postanowieniem poprawy i zadośćuczynienia, a więc: z całkowitym zawierzeniem samego siebie i oddaniem Bogu. A to naprawdę niezwykle trudne.
To ciągle powtarzana lekcja pokory polegającej – jak tłumaczył ojciec Reginald Garrigou‑Lagrange OP – na uniżeniu się przed Bogiem oraz przed tym wszystkim, co Bożego jest w każdym stworzeniu. Bez Bożej łaski nie możemy postąpić naprzód, należymy bowiem do Boga, nie do samych siebie. To On objawia nam swoją dobroć i nami kieruje, zarówno poprzez swoje przykazania, jak i poprzez Opatrzność. Ten rodzaj wysiłku i pokory nie był znany światu pogańskiemu, z kolei świat postchrześcijański nim gardzi. Bóg powołuje nas do wielkości i świętości, a pierwszym prowadzącym do tego krokiem jest uznanie własnej małości i grzeszności.
Perspektywa wiary
Częścią powołania do świętości jest patrzenie przez pryzmat tego, co nadprzyrodzone, oddzielanie kwestii naprawdę istotnych od tych, które w istocie ważne nie są. To głupota dla świata, a równocześnie rzecz całkowicie obca kulturze wyrzekającej się chrześcijaństwa, traktującej religijność jako jeden z tych niewielu występków, których nie będzie tolerować.
Przyznawanie się do Chrystusa i naśladowanie Go (zob. Mt 10, 24–39) wymaga odwagi. Dotyczy to nie tylko krajów, w których Jego wyznawcy cierpią wskutek krwawych prześladowań. Dotyczy to także krajów historycznie katolickich, także Polski – i nie jest to przesadą. To wyzwanie w sytuacji, w której pobożność jest coraz częściej (a później już z zasady) oceniana jako dewocja, moralność jako zbiór pustych, szkodliwych i unieszczęśliwiających nakazów i zakazów, a spójność życia i przekonań jako niepokojący i obskurancki fanatyzm. Przypominają nam o tym niektóre media, a zdarza się czasem, że i doświadczenie.
Perspektywa wiary podpowiada, że lepiej umrzeć, niż zgrzeszyć; że spośród wszystkich rzeczy najważniejszy jest Bóg – dobro i zbawienie duszy. Nieustannie przypomina nam, że to On jest źródłem wszelkiego dobra, a Jego miłosierdzie jest równie niewyczerpane i doskonałe, co sprawiedliwość. Że prawdziwa miłość bliźniego sięga także nadprzyrodzonego celu jego życia, przejawiając się w rzeczach wielkich i zupełnie zwyczajnych, codziennych, niemal niezauważalnych. Przypomina nam w końcu, że zło i grzech należy nazywać po imieniu; że nasze powołanie polega na ciągłym wyborze.
I to także jest głupotą dla świata, który przekonuje, iż wiara jest czymś zbędnym, unieszczęśliwiającym i… wstydliwym. Tolerując wiarę, sprowadza on ją do niezrozumiałego dziwactwa, wyrazu naiwności bądź niedojrzałości, tolerowanego o tyle, o ile godzi się na taki status. Rzecz sprowadza się do dobrze znanego, ciągle powtarzającego się wyboru: z Chrystusem albo przeciwko Niemu. Ten wybór nie pozostawia miejsca na asekuracyjne, kompromisowe rozwiązanie.
Siła nadziei
W tę perspektywę wdziera się wiele zagrożeń. Jednym z nich jest… minimalizm. Trzymanie się wyłącznie tego, co absolutnie konieczne, rezygnacja z wewnętrznej walki i prawdziwej skali osobistego powołania: świętości. W życiu duchowym nie sposób stać w miejscu. Innym zagrożeniem jest niestałość, poddanie się kaprysom emocji i zmienności chwili, łączące się z kolejnymi: sentymentalizmem i religijnością interesowną. A stąd niedaleko do płytkiego i szkodliwego aktywizmu. Walka z tymi zagrożeniami, wyrwanie się spod ich władzy także wymaga odwagi.
To realne zagrożenie. I jak zawsze w takich przypadkach, towarzyszą mu znaki ostrzegawcze, które jednakowoż można zignorować. Wiara? Tak: pełna poruszeń, mniejszych i większych „cudów”, codziennych radości i słodyczy. Zmartwychwstanie? Tak, ale bez Ogrójca i Golgoty. Radykalizm? Tak, ale bez oczyszczenia, umartwienia zmysłów, bez wewnętrznej walki i ciemnej nocy duszy. Wierność? Na tyle, na ile pozwalają realia, w pewnych granicach. Pokusa takich kalkulacji przychodzi najczęściej. To naturalne, odpowiadają one powszednim lękom i dobrze znanym bożkom indywidualizmu, szczęścia i… niezmąconego spokoju.
Bóg nie oczekuje od nas sukcesów – oczekuje wysiłku, podjęcia próby, walki. Oczekuje oddania i zaufania, także wtedy, kiedy silnie odczuwamy porażkę, odrzucenie i samotność, kiedy wydaje się, że zwyciężają zło i niesprawiedliwość. To doświadczenie także wymaga niemożliwej odwagi. A tę daje sam Bóg. Zanim jednak nastąpi ten moment, zawsze otrzymujemy czas służący przygotowaniu, praktykowaniu cnót, uświęceniu i oczyszczeniu. Trzeba tylko dostrzec ten moment i – jak zawsze – zaufać.
Mateusz Ziomber